Adrianna Kuśmierek: 2200 zł netto na etacie, 300 przepracowanych godzin w miesiącu, w tym dyżury, w trakcie których w jedną noc przyjmuje się nawet 50 pacjentów. Takimi liczbami w licznych przekazach medialnych operują lekarze rezydenci. Do tego dochodzi oczywiście brak życia rodzinnego, święta i długie weekendy spędzone w dyżurce. Jak wygląda to z Twojego punktu widzenia? Jak opisałabyś swój typowy dzień, tydzień w pracy?
Anna Węgrzecka: Typowy dzień w pracy zaczyna się o 7:30 każdego dnia, w Szpitalu Czerniakowskim na warszawskim Mokotowie. Minimum dwa razy w tygodniu zamiast zajmować się pacjentami na moim oddziale, pracuję w przychodni przyszpitalnej, ponieważ polityka kadrowa szpitala nie zapewnia tam osobnej obsady. Opóźnienie jest już o godzinie 8:15, bo warunki lokalowe i 15-minutowe wizyty (z czego 10 minut zajmuje biurokracja) nie są wystarczające, żeby przeprowadzić pełne, specjalistyczne badanie. Denerwują się pacjenci, denerwujemy się my, lekarze. Z reguły około godziny 13:00 udaje się „wyjść na prostą”, bo do tego czasu zwykle około 2-3 pacjentów nie zgłasza się na umówione wizyty, co rozluźnia nieco cały dzienny grafik. Przychodnia to jednak nie koniec. Jeżeli tego dnia mam dyżur, to jednocześnie jestem odpowiedzialna za pacjentów, których Szpitalny Oddział Ratunkowy (SOR) przekieruje na mój oddział do konsultacji. Takich pacjentów czasem zgłasza się 5, a czasem 55. Moja umowa o pracę nie obejmuje pracy na SOR, ale pełnienie konsultacji międzyoddziałowych. Z innych oddziałów tych konsultacji jest kilka tygodniowo, co mieści się w pewnej normie, chociaż i tak nie ma na to oddzielnych godzin. Wszystko dzieje się w tak zwanym „międzyczasie”, również SOR. Jako że pracuję na oddziale zabiegowym, po południu na nim przebywam, badając pacjentów i wypisując ich do domu. Czasem jest ich 8, czasem 28, trudno to przewidzieć. Jeśli tego samego dnia na SOR pojawi się tylko kilku pacjentów, można powiedzieć, że dyżur jest przyzwoity. Jeśli nie, to cóż… Kończy się on około 8:30 następnego dnia. Następuje wtedy tak zwane „zejście” po dyżurze. Często jest to po prostu zejście do innej pracy, która w moim przypadku zaczyna się o godzinie 15:00. Obecnie pełnię 2-4 dyżury miesięcznie, dodatkowo, poza etatem w szpitalu, pracuję 3 dni w tygodniu, codziennie po 4-5 godzin. W sumie daje to od 240 do 260 godzin pracy miesięcznie, a w moim przypadku to i tak dużo mniej niż jeszcze rok temu.
Z jakich możliwości „dorobienia” korzystają najczęściej Twoi znajomi po fachu? W jaki sposób polski rezydent może zarobić na utrzymanie samego siebie, rodziny?
AW: Osoby z mojego otoczenia dorabiają jak tylko mogą. Jeżdżą w transporcie medycznym, pracują w Nocnej Pomocy Lekarskiej (NPL), w stacjach krwiodawstwa, na izbach wytrzeźwień, w placówkach prywatnych, w podstawowej opiece zdrowotnej – chociaż tu rzadziej. Więcej czasu mamy w godzinach wieczornych, wtedy przychodzi czas na „drugą zmianę”. Znaczna część z nas dorabia wtedy wykonując prace niezwiązane z zawodem: stoją za barem, na bramce, pracują w call center, na recepcjach, w kinach, czy na kasie w markecie.
Jak przez pryzmat własnych doświadczeń postrzegasz możliwość wyjazdu do Niemiec, Norwegii czy Anglii, gdzie specjalizujący się lekarze mają zapewnione życie na znacznie lepszym poziomie niż w Polsce? Czy sama kiedykolwiek brałaś pod uwagę takie rozwiązanie?
AW: W tych czasach, kiedy nasze pokolenie biegle posługuje się przynajmniej jednym językiem obcym, wyjazd nie jest niczym dziwnym czy niecodziennym. Co więcej, headhunterzy sami zgłaszają się do nas poprzez Facebooka czy LinkedIn. W dniu ogłoszenia wyników Lekarskiego Egzaminu Końcowego dostałam 4 wiadomości z ofertą pracy w Niemczech, Norwegii, Szwecji i Francji. Stawki, jakie mi oferowano, nieco się od siebie różniły, ale wszyscy potencjalni pracodawcy zapewniali 3-miesięczny kurs językowy, mieszkanie, przedszkole dla dziecka, ewentualny kurs językowy dla partnera/małżonka. Czy brałam to pod uwagę? Cały czas się nad tym zastanawiam, jednak już nie w kontekście zrobienia specjalizacji (bo na tę wymarzoną dostałam się w Polsce), ale w kontekście pracy po jej ukończeniu.
Mimo że postulaty Porozumienia Rezydentów OZZL dotyczą poprawy sytuacji służby zdrowia w szerokim rozumieniu, dużą uwagę w kontekście trwającego sporu zwraca sytuacja samych lekarzy rezydentów. Jak z kolei wygląda sytuacja Twoich kolegów po fachu, świeżo wyspecjalizowanych lekarzy? Czy pracując na pełen etat w państwowej służbie zdrowia młody lekarz specjalista może już przestać martwić się o przetrwanie?
AW: W Polsce dominuje mit, że po zrobieniu specjalizacji lekarze z dnia na dzień mogą przestać martwić się o swój byt, że zaczynają wtedy życie na poziomie mocno powyżej przeciętnej. W wielu miejscach specjaliści zarabiają mniej niż rezydenci, albo porównywalnie. W szpitalu, w którym pracuję, specjalistom udało się wywalczyć pewne podwyżki, ale dalej nie są to pieniądze na takim poziomie, żeby można było zrezygnować w wykonywania dodatkowej pracy. W pracy, którą sama wykonuję po godzinach pracuje też 84-letnia pani doktor. Robi to, żeby utrzymać siebie i niesamodzielnego już męża, także lekarza. We wcześniejszych latach nie udało im się odłożyć pieniędzy na starość, a ich emerytury nie pokrywają najpotrzebniejszych wydatków.
Które konkretnie postulaty mają decydujące znaczenie w bieżącym sporze z Ministerstwem Zdrowia?
AW: Wzrost nakładów na służbę zdrowia do minimum 6,8 proc. PKB. Można uszczelniać system, zmieniać, zoptymalizować proces, ale bez pieniędzy nie przybędzie kadry, nie kupimy sprzętu, nie skrócimy kolejek.
Łukasz Szumowski, Minister Zdrowia poinformował niedawno, że dialog z rezydentami jest na najlepszej drodze, ponieważ obie strony chcą porozumienia i rozmawiają o konkretach. Jakie konkretne rozwiązania zaproponowano Wam na ten moment i jak zostały one przyjęte przez środowisko rezydentów?
AW: Zarząd Porozumienia Rezydentów i Porozumienia Zawodów Medycznych na razie nie zdradził szczegółów ze względu na trwające negocjacje. Osobiście nie byłabym tak optymistycznie nastawiona jak niektórzy moi koledzy. To, że tym razem Minister Zdrowia przyszedł przygotowany na spotkanie (wcześniej bywało z tym różnie), że znał liczby, rozmawiał konkretnie – to jeszcze nic nie znaczy. Choć oczywiście mam ogromną nadzieję, że coś się w końcu ruszy w kontekście tych rozmów.
Jakich ruchów ze strony Ministerstwa Zdrowia oczekujecie na ten moment? Jaki dalszy plan działania zakłada Porozumienie Rezydentów OZZL, jeśli Wasze postulaty nie zostaną zrealizowane?
AW: Oczekujemy, że Ministerstwo Zdrowia stanie na wysokości zadania i po prostu spełni postulaty. To jest absolutna podstawa. Ktoś musi w końcu zreformować system ochrony zdrowia w Polsce, nie będzie to łatwe ani bezbolesne, pewnie spotka się też z falą krytyki, ale trzeba zainwestować w zdrowie. Jedno jest pewne, jeśli zostanie tak jak jest, to za chwilę w Polsce nie będzie komu leczyć. Na razie wszystko zmierza właśnie w tym kierunku.